Złota stawka godzinowa
Wysokie stawki godzinowe w warsztacie są niezbędne do wygenerowania wymaganej marży składek. Ale czy klienta nadal stać na kosztowny czas pracy? A może próg bólu został już osiągnięty? A o ile jeszcze ceny mogą wzrosnąć?

Złota stawka godzinowa
Znana sytuacja: Klient daje zlecenie na wykonanie usługi i ewentualnie drobne szczegóły. Po kilku dniach przychodzi klient i chce odebrać samochód. Kiedy zostaje przekazany, wszystko jest w porządku, ale kiedy podaje się mu rachunek, jego oczy ciemnieją. Kilkaset euro – składa się z materiałów i czasu pracy. W nowym samochodzie może to być znośne, ale ze starą miską? Jeśli teraz porównasz koszty serwisu i napraw z wartością pojazdu, zrozumiesz, że klienci łapią powietrze. Pytanie zatem brzmi: czy próg bólu został już osiągnięty? Czy firma może w ogóle podnieść stawki godzinowe bez utraty klientów, a tym samym niezbędnego biznesu?
Twarde fakty
Przyjrzyjmy się szczegółowo liczbom: Departament ochrony konsumentów Izby Pracy porównał stawki godzinowe z 2003 r. ze stawkami z 2013 r. Obserwowano jedynie warsztaty z okolic Wiednia – zarówno firmy niezależne, jak i markowe. Liczby są dość zaskakujące: średnia godzina pracy mechanika wzrosła z około 82 euro z VAT do 115,22 euro. To o 40,5 procent więcej w ciągu dziesięciu lat.
Godziny pracy hydraulika wzrosły z 95 do 144,12 euro, co oznacza wzrost o 51,7 procent. Godzina pracy malarza wzrosła z około 97 do 146,30 euro. Poza tym 50,8 proc. Krótko mówiąc: w ciągu dziesięciu lat koszty mechaniki ponoszone przez klientów wzrosły o około 50 procent. To niezwykła liczba, ponieważ inflacja – czyli roczna stopa wzrostu – wyniosła 24,7 procent w tym samym okresie przez dziesięć lat. To połowa.
Klient warsztatu ma wrażenie, że koszty wzrosły nieproporcjonalnie. Nawet jeśli przyjąć, że pracownicy kontraktowi otrzymują rekompensatę za wzrost inflacji średnio o 2,47 procent, stawka godzinowa w warsztacie jest nadal o około 25 procent wyższa niż ich własny rozwój wynagrodzeń.
Dla porównania: według austriackiego urzędu statystycznego aktualna średnia stawka godzinowa netto zatrudnionego Austriaka, włączając urlopy, świadczenia specjalne, dni chorobowe itp., wynosi około 12,50 euro. Każdy, kto naprawi swój samochód, musi przepracować około dziesięciu godzin, zanim nabędzie godzinę w warsztacie. Pikantna nędza – dla obu stron.
Jasne słowa
Friedrich Nagl, mistrz federalnej gildii techników motoryzacyjnych, w wywiadzie stwierdza jasne słowa: „Próg bólu nie tylko został osiągnięty, ale już został przekroczony”. Na pytanie, jak to możliwe, że stopa inflacji w firmie jest dwukrotnie wyższa od inflacji, Nagl również zna odpowiedź: „Jest kilka powodów: po pierwsze, dodatkowe koszty wynagrodzeń. Wynoszą one 104 proc. Jeśli firma płaci swoim pracownikom o trzy procent więcej, to kosztuje ich to sześć procent. Jeśli sama firma chce coś zarobić, podwyżka musiałaby wynieść około ośmiu procent. I to przy tylko trzy procentowym wynagrodzeniu pracownika. Patrząc w ten sposób, firmy nie pokryły wszystkich kosztów w minęło ostatnie dziesięć lat, ale sam coś z tego połknąłem. Izba Handlowa potwierdziła nam, że za jedno euro więcej w pensji firma musi wydać dwa euro. Na cenę stawki godzinowej wpływają nie tylko zarobki mechanika, ale należy wziąć pod uwagę wszystkie koszty operacyjne. „Oprócz kosztów wynagrodzeń wzrosły również koszty inwestycji. Ponadto nowoczesne pojazdy stają się coraz bardziej złożone. Oznacza to, że należy promować szkolenie i dokształcanie pracowników, a to również kosztuje dużo pieniędzy” – mówi Friedrich Nagl.
Zmień warunki ramowe
Erik Papinski, federalny mistrz techników budowy nadwozi, widzi to podobnie jak Nagl: „Koszty pozapłacowe czynią Austrię coraz mniej atrakcyjną miejscem prowadzenia działalności gospodarczej. Należy pamiętać, że nawet Raiffeisen i Voest otwarcie mówią o emigracji”. Papinski uważa również, że próg bólu dla klientów został osiągnięty: „Tak, zdecydowanie. Bo nie należy zapominać, że wszystkie dodatkowe koszty ostatecznie ponosi klient końcowy. Czy to za masło, czy za warsztat”. Dlatego też, zdaniem Papińskiego i Nagla, należy w końcu zbadać i zmienić warunki ramowe. Wysokie dodatkowe koszty wynagrodzeń są obciążeniem nie tylko dla firm, ale także dla pracowników, gdyż często dostają mniej niż połowę podwyżek. Czy zatem piłka jest po stronie polityków? Tak, w dużym stopniu. Ale to nie wszystko, jak kontynuuje Papiński: „Niektóre firmy prawdopodobnie nie do końca poprawnie kalkulują. Ale nie można ich za to winić, bo zwłaszcza mniejsze i średnie firmy, oprócz swojej głównej działalności, nie są w stanie poradzić sobie z negocjacjami bankowymi i szczegółowymi kalkulacjami kosztów. Brakuje nie tyle zrozumienia, ile raczej czasu”. Friedrich Nagl widzi ogromną potrzebę działania: „Aby jako firma móc dokonać prawidłowej kalkulacji, należy wziąć pod uwagę wiele aspektów, takich jak regulacje handlowe, systemy ubezpieczeń społecznych, warunki podatkowe itp. Ale kto ma na to czas? Zwłaszcza, gdy wszystkie te czynniki ciągle się zmieniają.”
A teraz?
Erik Papinski opowiada się za fundamentalną reorganizacją. „Spójrzcie na Amerykę. tamtejszy system podatkowy jest znacznie prostszy niż nasz i nadal działa. Musimy przejrzeć cały system i go uporządkować. To by bardzo pomogło”. Friedrich Nagl widzi przedsiębiorstwa przed dylematem: „Przedsiębiorcy z branży motoryzacyjnej nie mogą już przerzucać dodatkowych kosztów na klientów, ponieważ próg bólu został już przekroczony. Dlatego hamują inwestycje, co w dłuższej perspektywie może prowadzić do niekorzystnej sytuacji konkurencyjnej”. Nagl nie ma panaceum, ale ma dobrą radę pełną dobrych intencji: „Możesz oszczędzać na śmierć i inwestować na śmierć. Celem jest zdrowy złoty środek. Ceny skalkulowane w rozsądny sposób, ale bez lichwy i ofert dumpingu”. Ponieważ spowodowałoby to później szkody dla całej branży. A na to obecnie nikogo nie stać.